Obecna trudność z wychowaniem polega na tym, że mamy błędną wizję tego, czym ono jest. Dziecko nie jest bytem idealnym. To, co widzimy negatywnego, nie przychodzi tylko z zewnątrz. Możemy to nazywać jakkolwiek – grzechem pierworodnym albo niedoskonałością natury, ale dzieci nie rodzą się idealne. Gdy dziecko dwu-, trzyletnie bije młodszego brata czy zaczepia inne dzieci w piaskownicy, to nie dlatego, że widzi bijących się rodziców. Kieruje nim egoizm powodujący, że chce coś dla siebie wywalczyć.
Znamy oczywiste wady okresu dzieciństwa, takie jak: egoizm, słaba ocena rzeczywistości, niepohamowana impulsywność, nieodpowiedzialność. Nikt się nie dziwi, że dzieci takie są, wydaje się to nam naturalne.
Ale jeśli rodzice nie wykonują swojego zadania, to dzieci rosną, ale nie dorastają i stają się dorosłymi ze słabościami i wadami dziecka.
Czasami wszystkie te wady dzieci mają już jako dorośli. Co to znaczy? Rodzice nie wytępili tych wad. Dlatego mamy dorosłych egoistycznych, nieodpowiedzialnych, impulsywnych i tak dalej, zachowujących się jak dzieci, tylko że mają oni 35 lat. Urośli, ale nie dorośli. Ale to nie jest ich wina, jest to odpowiedzialność rodziców.
Jak wychowywać?
Dużo mówimy o przykładzie, dawaniu przykładu i o słowie, ale myślę, że często zapominamy o tym, że do wychowania są potrzebne okazje do praktykowania. Nie można wychować do pracowitości poprzez pogadanki o pracowitości, nie ma takich pogadanek, wykładów, książek, filmów na YouTubie, konferencji TED, w wyniku których dziecko stanie się pracowite: „Pokażę ci taki film i potem weźmiesz się do roboty”. Wiemy, że tak to nie działa.
Tak samo uczciwość, męstwo i tak dalej – dziecko musi mieć okazję, żeby zacząć je praktykować. Oczywiście słowo i przykład są ważne, żeby dziecko rozumiało, o co chodzi, ale nie można na tym poprzestawać. Zastanówmy się zatem, kiedy mamy jakieś ideały dotyczące naszego dziecka, jakąś wizję wychowawczą, czy dajemy dziecku szanse na to, by pracowało nad swoim charakterem – męstwem, uczciwością, opanowaniem, sprawiedliwością.
Kolejne ważne pytanie: Kiedy możemy ocenić sukces naszego życia? Jak dzieci dorosną? To jest perspektywa: Jak on dorośnie, jakim będzie człowiekiem? Czy jest on bardzo zadowolonym z siebie dziesięciolatkiem? To jest sympatyczne, ale on nie może być z siebie zadowolony i mieć tylu wad, z którymi nic nie robimy. Będzie fatalnym mężem, pracownikiem i współpracownikiem.
Dzieci nie stają się dorosłe, kiedy potrafią zająć się sobą – chociaż często tak nam się wydaje – ale wówczas, kiedy chcą i potrafią zająć się innymi.
Co to znaczy zbudować rodzinę?
Na pewno nie to, że potrafię się zająć sam sobą – jako singiel to potrafię. Pytanie jednak: Czy umiem wziąć odpowiedzialność za drugą osobę, która potem będzie moją żoną, a potem za dzieci? To jest wyższy stopień wymagań.
Tymczasem w oczach wielu dzieci ojciec jawi się jako sympatyczny starszy brat lub druga matka na część etatu, i tak to często wygląda. W gruncie rzeczy nie mamy wrażenia, że dzisiaj ojcowie mniej się zajmują wychowaniem niż kiedyś dziadkowie. Myślę, że w sensie czasowym tak nie jest. Ale na czym polega problem? Właśnie na tym, że ojcowie poświęcają dzieciom dużo czasu, ale nie spełniają swoich funkcji ojcowskich, są po prostu kolejnymi opiekunami. Jest mama i tata, jaka różnica? W gruncie rzeczy nie wiadomo. Starszy brat do zabawy. Dzieci nie widzą ojców – co jest oczywiście wyzwaniem trudnym dla ojców – pracujących, widzą tylko ojców wypoczywających.
W związku z tym, jaka jest wizja ojcostwa? Jak będę dorosły, będę odpoczywał w domu jak tata. Bo jak widzę tatę? Tata wraca i gra na komputerze, siedzi przed telewizorem. Jak wygląda życie dorosłych? Tak właśnie wygląda. Bo w praktyce, nawet jeśli pracowaliśmy zdalnie, to i tak dzieci nie rozumiały, co to jest za praca. Co tata robi? Siedzi przed komputerem. To tak jak ja, bo ja też gram, prawda? Niełatwo jest to wyjaśnić. I jest faktem, że dobrobyt – to jest opinia ze Stanów Zjednoczonych, ale myślę, że dotyczy też nas – zmienił naszą młodzież w klasę próżniaczą, jaką kiedyś była arystokracja, przynajmniej częściowo. Z jedną różnicą: nasze dzieci nie odziedziczą tak dużych pieniędzy jak arystokracja. Ten styl życia załamie się, jak tylko dzieci wejdą w życie dorosłe, bo są przyzwyczajone postępować tak, jakby miały wszystko mieć, ale nie będą miały, bo nie będą potrafiły na to zarobić.
Zatem misją ojca jest chronić i formować charakter dziecka na przyszłość.
Oczywiście ojciec nie jest w stanie nauczyć niczego sensownego, wartościowego, jeżeli dzieci go nie szanują. Zastanówmy się, czy są takie osoby, których nie szanujemy i które są dla nas autorytetem. To jest niemożliwe. Jeśli ktoś dla kogoś ma być autorytetem, to najpierw musi budzić szacunek. W jaki sposób ojciec, który pozwala na brak szacunku (nie mówię absolutnie o żadnej przemocy czy o wymuszaniu, ale o procesie, w którym buduje się swój autorytet); ojciec, który nie dba o swój autorytet, ma przekazywać wartości? To po prostu nie zadziała.
To nasze zadanie jest nie tylko ważne, jest też i pilne, bo czas mija szybko. Niektórzy ojcowie myślą: e tam, jeszcze mam czas. Jednak za chwilę w ogóle nie będą mieli czasu. Wszystko przyspiesza przez media cyfrowe, przez różne procesy: rzeczy, które działy się u dzieci w wieku 15 lat, dzisiaj się dzieją w wieku 13 i 11 lat.
Parę słów na temat mediów cyfrowych
Książka Jamesa Stensona Ojciec – strażnik rodziny, do której się odnoszę, została napisana w dobie sprzed mediów społecznościowych, choć był już internet. Jak funkcjonowały rodziny przed erą gadżetów elektronicznych? Rodzice rzeczywiście mieli monopol na uwagę swoich dzieci. Co się działo w domu? Była cisza i rodzice mówili różne rzeczy, uwaga dzieci nie była rozpraszana przez tyle innych bodźców. Dzieci widziały rodziców przy pracy, w kontaktach z innymi, jak odpoczywali, ale po pracy. Dzieci zresztą bardzo często towarzyszyły rodzicom w pracy. Jak następowało przekazywanie wartości? Nie przez pogadanki, bo dzieci sto razy słyszały, jak rodzice rozmawiali o różnych sprawach z dziadkiem, ciocią, proboszczem, sąsiadem. Dzieci były świadkami tego wszystkiego, bo – można powiedzieć – nie mogły nie być. W związku z tym wiedza o świecie przenikała do nich w sposób naturalny.
Jak powinniśmy patrzeć na media cyfrowe? Nie ma sensu patrzeć na nie jak na wrogów, bo wroga chcielibyśmy pokonać i zniszczyć. Nie o to chodzi, żebyśmy stworzyli świat bez mediów cyfrowych, bo jest to nierealne. Jednak jeśli media cyfrowe są ewidentnie dla nas konkurentem czasowym, to dlaczego finansujemy i wspieramy konkurencję? Rodzice narzekają na media cyfrowe, ale kto kupuje smartfony? Kto płaci abonamenty? Kto instaluje Wi-Fi? Kto powinien nad tym panować? Narzekamy na rzeczy, które należą do naszej domeny. Jeżeli korzystamy z mediów tak samo jak dzieci, to znaczy w celach rozrywkowych, to jesteśmy na poziomie kumpli. Czasami jest tak, że dzieci są bardziej kompetentne niż my. Zobaczmy, jaki potencjał ma rodzic, kiedy ma władzę nad mediami. Powinniśmy w domu zarządzać mediami cyfrowymi i wtedy wzrasta nasz autorytet. Jeżeli ja zarządzam sferą bardzo ważną dla moich dzieci, to mam autorytet. Jednak czasem ta sfera, tak ważna dla moich dzieci, jest kompletnie pod ich kontrolą, a tata jeszcze pyta, jak różne rzeczy zrobić. W tej sytuacji trudno jest zdobyć autorytet.
Często widzę błędne rozdzielanie pracy zawodowej i pracy w domu. Chodzi o to, że w pracy zawodowej jesteśmy bardzo kompetentni w różnych obszarach, a w podobnych dziedzinach w domu zupełnie sobie nie radzimy. Tymczasem proszę zobaczyć: w pracy też mamy autorytet, bo nawet jeśli jesteśmy podwładnymi, to prowadzimy negocjacje, jesteśmy wyszkoleni w sprzedaży, komunikacji, pracy zespołowej. Wszystkie te umiejętności mają zastosowanie w domu, w relacjach między dziećmi, ustalaniu planów i zarządzaniu budżetem. Słyszałem raz od mamy, która zarządzała działem dużej międzynarodowej korporacji, że miała problem z trzylatką w przedszkolu. Przychodziła do przedszkola i ta trzylatka na nią wrzeszczała: Jak mogłaś, mamo, się spóźnić? I co ciekawe, mama przepraszała trzylatkę, a nie siostry zakonne z przedszkola, które musiały czekać dłużej w świetlicy. Mama z pewnością nie miała takich problemów z podwładnymi w pracy, ale w domu tak.
Więc co mogą zrobić ojcowie dla dobra dzieci, nie dla siebie? Walczyć o autorytet i szacunek? Autorytet nie jest po to, żeby ojciec się dobrze czuł. Oczywiście, pewne elementarnie dobre samopoczucie jest nam potrzebne, żeby w ogóle funkcjonować w świecie. Poczucie sprawczości tego, że jestem ważny, jest dla każdego z nas istotne. Ale bez autorytetu i szacunku naprawdę nie jesteśmy w stanie służyć wychowaniem naszym dzieciom.
Mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością: jeśli dzisiaj nie zapanujemy w domu nad mediami cyfrowymi, które wchodzą w życie rodzin, na trudnym etapie braku narzędzi, które by w jakiś prosty sposób zawładnęły tą sferą, jeżeli nie zaangażujemy się, nie zajmiemy się tym mocno jako ojcowie (myślę, że to jest jednak najczęściej domena ojców), to polegniemy – wszystkie inne nasze wysiłki wychowawcze pójdą na marne.
Zachęcam też do tego, żeby uczyć dzieci pracy – najpierw, kiedy są małe i sprzątają porządnie klocki, po to, żeby później umiały sprzątać, gotować – nie tylko umiały, ale żeby to robiły. Bo dorastające dzieci manualnie i psychologicznie są przygotowane do pracy w domu, tak samo jak tata i mama. Nie ma żadnego powodu, żeby tylko mama gotowała. Tata oczywiście może się włączać, ale dzieci też, i jest to absolutnie realne. A już czynności takie jak obsługa stołu czy sprzątanie? Naprawdę, rodzic powinien być dumny z tego, że robi mało w domu w sensie fizycznym, bo w tych sprawach jest absolutnie zastępowalny. Natomiast w rozmowie z dziećmi, pomaganiu im, wysłuchiwaniu, rozwiązywaniu różnych trudnych sytuacji – w tym jesteśmy niezastępowalni. Więc gotowanie i sprzątanie, jak tylko możemy, przekazujmy dzieciom – cała rodzina zyska, a one zdobędą kompetencje potrzebne w życiu dorosłym. Pomyślmy też jako ojcowie, czy nie mamy takich kompetencji zawodowych, które przydałyby się nam w domu, i spokojnie je stosujmy. Nie oznacza to rozchwiania harmonii czy braku tego, co nazywamy work-life balance, bo mamy jedno życie. Odwrotnie – jest czymś dziwnym, że jestem kompetentny w pracy, a w tych samych obszarach w domu jestem niekompetentny, bezradny.
I ostatnie zdanie, ale bardzo ważne: Ojcowie, kochajcie żony!
Jeżeli będziemy inwestowali w naszą relację małżeńską, to jest to zawsze ogromny zastrzyk energii, ustalenie hierarchii rodzinnej we właściwej kolejności, podstawa do tego, żeby inne rzeczy dobrze działały.
Jako rodzina zawsze przekonujemy się, że każda inwestycja w nasze małżeństwo – to, że mamy czas dla siebie, wyjeżdżamy razem, mamy randki małżeńskie – sprawia, że cała nasza rodzina korzysta. Szczerze mówiąc, nie znam żadnego małżeństwa (poza sytuacjami zupełnie patologicznymi), które przeinwestowuje w małżeństwo i dzieci na tym tracą. Natomiast w odwrotnych sytuacji, kiedy rodzice bardzo skupiają się na dzieciach i traci na tym małżeństwo, znam mnóstwo. Więc spokojnie możemy inwestować i zwiększać te inwestycje z przekonaniem, że jest to z korzyścią dla całej naszej rodziny.